Wraz ze scenarzystą reżyser kilkakrotnie myli nam tropy: gdy już wyrobimy sobie sąd o Marcosie i Susanie, okazuje się, że jeszcze coś przed nami ukryli.
W "Paszporcie do raju" i "Rodzinnej tradycji" (pokazywanej kilka lat temu na Warszawskim Festiwalu) Daniel Burman bohaterem uczynił Ariela, stosunkowo młodego człowieka, który poszukiwał dla siebie miejsca w życiu. Tym razem argentyński reżyser przedstawia portret pary starszych ludzi, Marcosa i Susany. Są rodzeństwem, ale ponieważ żadne z nich nie założyło rodziny, ich stosunki przypominają te w starym małżeństwie. Brat i siostra wciąż spierają się o drobnostki, wyrządzają sobie przykrości, jednak bez siebie też za długo nie mogą funkcjonować.
Burman zresztą kapitalnie przybliża nam ten "małżeński" rys relacji pomiędzy bohaterami już w pierwszej scenie: znajdujemy się na zebraniu lokatorów, gdzie z przekrzykującego się tłumku wyróżnia się piękna starsza dama, która swoje sprawy z tupetem uznaje za najważniejsze. Nikt jej nie popiera, jednak wówczas przez resztę zgromadzonych przedziera się drobny siwy pan i bardzo spokojnie mówi: Susana ma rację. Podnoszą się głosy oburzenia, pojawiają pytania: – Kim pan właściwie jest? Jej mężem? Kochankiem?!? – Jestem bratem, ale często mieszkam u Susany – odpowiada nadal niewzruszony Marcos.
"Jak brat z siostrą" celuje właśnie w takich scenkach – niepozornych, nie podlizujących się widzowi własną fajnością, ale rewelacyjnie napisanych, zagranych, skrzących dyskretnym humorem. W nich nasi bohaterowie, początkowo dość zwyczajni, ukażą złożoności i subtelności swoich charakterów.
Susana, pośredniczka nieruchomości, początkowo wydaje się dumną, samotną kobietą o dość temperamentnym (żeby nie powiedzieć uciążliwym) usposobieniu. Szybko zorientujemy się, że jej interesy to głównie podejrzane manipulacje. Marcos ma charakter dużo łagodniejszy, ustępuje siostrze we wszystkim. Poza tym troskliwie opiekuje się matką. Kombinacje siostry spowodują, że będzie zmuszony wyprowadzić się z Buenos Aires do domu po drugiej stronie rzeki, w Urugwaju (tam dołączy do grupy aktorskiej przygotowującej "Króla Edypa"). Od tej pory rodzeństwo będzie przeprawiać się statkiem, by móc się pokłócić i obejrzeć wspólnie ulubiony show, argentyńską Oprah Winfrey.
Wraz ze scenarzystą (i autorem opowiadania, na którym oparto film w jednej osobie) reżyser kilkakrotnie myli nam tropy: gdy już wyrobimy sobie sąd o Marcosie i Susanie, okazuje się, że jeszcze coś przed nami ukryli. Gdy wydaje nam się, że fabuła pójdzie w stronę rozdrapywania rodzinnych ran, ona robi zwrot o 180 stopni. W efekcie nasi zaawansowani wiekiem bohaterowie zaczną patrzeć z optymizmem w przyszłość, a nie grzebać się w przeszłości. I nawet Edyp w zakończeniu sobie radośnie zatańczy.
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu